Opowieści w cieniu Dobrego Drzewa

 

Większość tych opowieści dotyczy już czasów, kiedy Nauka dotarła do krain ludzi o różowych twarzach. Napotkała tam latające ptaki z żelaza i poruszające się bez koni wozy. I nie zdziwiło jej to wcale.

drzewo

 

PUNKT ROSY

 

chenrezigPewnego dnia nauczyciel zwrócił się do uczniów:

- Do tej pory ja odpowiadałem na wasze pytania. Teraz chciałbym posłuchać, jak wy odpowiadacie na moje.

I przymknąwszy oczy zadał pierwsze pytanie. Nie było ono może specjalnie trudne, ale wymagało jednak jakiegoś wysiłku. Odczekał chwilę i wywołał po imieniu jednego z siedzących.

Uczeń skłonił się i zaczął powoli odpowiadać. I nagle Nauczyciel poczuł pod palcami wypolerowane grzbiety klocków drukarskich. Ręka przesuwała szybko, wreszcie trafiła na właściwą płytkę. Poczuł lekkie i równomierne muśnięcie farby. Poczuł w palcach brzeg wydłużonego arkusza papieru... I kiedy karta już... już miała przylgnąć do klocka, Nauczyciel otworzył oczy. Ujrzał skupioną twarz ucznia, który precyzyjnie objaśniał zagadnienie i właśnie zabierał się do podania stosownego cytatu. Nauczyciel przerwał mu gestem ręki. Postawił nowe pytanie i wywołał kolejnego ucznia. I zraza poczuł w rękach ramkę ze skrzypiącym wałeczkiem. Czuł, jak dociska go do papieru, jak z pojawiających się wypukłości można ocenić siłę nacisku ręki, jak... Spojrzał na ucznia, przerwał mu i zadał pytanie następnemu. Przez moment wydawało mus się, że dostrzegł w swoim głosie nutę jakiegoś zniecierpliwienia. Ale uczniowie byli tak przejęci, że prawdopodobnie nie zwrócili na to uwagi. I tak po kolei - uczeń za uczniem, pytanie za pytaniem...

Nauczyciel starał się nie przymykać oczu. Widział spokojne twarze odpowiadających. I jednocześnie wyczuwał każdą nierówność drewienka, aksamitną lepkość farby, łagodne popiskiwanie wałeczka, westchnienie odrywanego od klocka arkusza papieru. Czuł palce mozolnie rozdzielające ułożone odbitki... I tak w kółko - pytanie, klocek, farba, papier, wałeczek, palce, palce...

Przez jakąś chwilę nawet pomyślał, że gdzieś tutaj ktoś popełnił błąd. A może on sam nie był takim nauczycielem, jakiego potrzebowali siedzący wokół? Dotrwał jednak cierpliwie do końca spotkania. A uczniowie zauważyli, iż jego uśmiech z upływem czasu stawał się coraz bardziej promienny. Odpowiadali więc z rosnącym entuzjazmem.

Późno w nocy Nauczyciel powędrował sam na pobliskie wzgórze. Usiadł pod drzewem i pozwolił, aby świat toczył się nie po jego myśli.

I w tej pustce zaśpiewał pierwszy ptak. Głos był cichy, delikatny, jakby zawstydzony trochę własną obecnością. Ale jednocześnie docierał do wszystkich zakamarków ciemności i wypełniał je szczelnie swoim srebrzystym dźwiękiem.

A potem gdzieś z tyłu dobiegł głos drugiego ptaka. Zdecydowany, może nawet szorstki i zupełnie niepodobny do poprzedniego. Ale i on wnikał we wszystkie nierówności mroku i otaczał je dokładnie.

A potem zaśpiewał ptak trzeci. I znów Nauczyciel ze zdziwieniem zauważył, że i ten głos odnajduje najdrobniejsze szczeliny nocy, napełnia je i wygładza tak precyzyjnie, jak czyniły to poprzednie głosy. I tym razem pomyślał, że chyba nie można już tego zrobić w doskonalszy sposób. Ale po chwili uświadomił sobie, że dokładnie to samo przyszło mu na myśl, kiedy słuchał głosu poprzedniego ptaka. I poprzedniego, i...

I w momencie nagłej ciszy rzucił pytanie pustce:

- Któż więc śpiewa imię Przebudzonego?

I ze wszystkich drzew, krzaków, zarośli, pól, z dachów pobliskich domów dobiegł go ogłuszający hałas tysięcy ptasich głosów.

I jeszcze gdzieś tam, daleko, daleko zagwizdał pociąg.

Nauczyciel pokiwał głową. A potem pstryknął palcami, owinął kurtką, oparł wygodnie o pień drzewa i pomyślał, że taka lekcja bardzo mu się przydała.

 

 

SMOK

dragonUczeń wędrował sobie i wędrował, i pewnego dnia natknął się na leżącego w poprzek drogi smoka. Z początku pomyślał, że to tylko takie falowanie powietrza nad rozgrzanym asfaltem. Ale to był jednak smok.

Smok przyglądał mu się z łagodnym zaciekawieniem. Ale ani myślał się ruszyć.

- Dawno nie widziałem człowieka - powiedział uprzejmie. Według swego pojęcia uprzejmości oczywiście.

Uczeń pozdrowił smoka na wszelki wypadek. W końcu nie wypadało udawać, że go nie widzi. Zresztą - smok jak smok. Wyglądał dokładnie tak, jak to opisywał nauczyciel podczas wykładu. Uczeń nawet gdzieś miał jeszcze taśmę z tym nagraniem.

- I co tam ciekawego słychać po drugiej stronie wody? - zapytał smok.

Uczeń uśmiechnął się, ale nie za bardzo wiedział, co też mógłby odpowiedzieć na takie pytanie. Zresztą - po drodze nie zauważył żadnej wody.

- No więc tak... - zaczął ostrożnie.

- Mam nadzieję, że to będzie długa historia - przerwał smok. - Ile czasu możesz mi poświęcić?

- Wolałbym jakieś bardziej konkretne pytanie - wymamrotał uczeń.

Smok przyjrzał mu się jeszcze raz. Potem przymknął oczy, pomyślał, pomyślał i powiedział tak:

- Kiedy ostatni raz rozmawiałem z człowiekiem, to wspomniał on coś o jakiejś nowej nauce... No - wykonał nieokreślony ruch łapą. - Takie tam... Coś o morzu, oceanie raczej... O smaku soli, o żółwiu, który wypływa raz na ileś lat... O pierścieniu na falach czy czymś takim...

Uczeń słuchał z grzecznym uśmiechem.

- Że wyzwolenie jest solą nauki - kontynuował smok - a jej smak jest smakiem zbawienia... Albo jakoś tak podobnie...

Uczeń kiwnął głową. Na wszelki wypadek nieznacznie.

- A! - zainteresował się smok. - A więc jednak coś z tego wyszło... Czy wymyślono w tej materii coś nowego?

- Nic ponad to, co powiedziałeś, smoku - wyksztusił uczeń. Nie bardzo wiedział, czy smok akurat ma prawo do zadawania takich pytań.

- Mówiono mi też coś o nierealności świata. Nie pamiętam, czy wspominano także o nierealności smoków... Mniejsza o to. Czy udało się to wszystko jakoś rozwinąć? Mam na myśli sprawy ogólne, smoki możesz chwilowo zostawić na boku...

- Nie wiem, co tu można właściwie rozwijać - zaryzykował uczeń bardzo, bardzo ostrożnie. Gdyby nawet założyć, iż smok posiada odpowiednią inicjację... Na szczęście przypomniał sobie, że on sam nie nabył jeszcze prawa do udzielania odpowiedzi na bardziej skomplikowane pytania. - Właściwie to nie dodano do tego zbyt wiele...

- Wyglądasz na nieco stropionego... I trochę pobladłeś... Czyżby nadal niewiedza była przyczyną wszelkiego cierpienia? - w głosie smoka można było wyczuć odrobinę współczucia. A może i złośliwości?

- Trafnie to ująłeś, smoku..

- Tak też myślałem, zatrzymaliście się jednak na bardzo wczesnym etapie... A czy nie powstały jakieś nowe opowieści? Coś, co przybliżyłoby tę nową naukę, no, komuś takiemu jak ja?

- Trudno powiedzieć, czy zatrzymaliśmy się... (Ach, gdybyż był tutaj Nauczyciel!)... Jest jednak sporo historii - zaryzykował uczeń - które można opowiedzieć tym, których to interesuje...

- To wspaniale! - smok aż przysiadł. - Podobno znajdujecie co i rusz jakieś nowe stare opowieści. Musisz mi je wszystkie opowiedzieć. Chciałbym zwłaszcza posłuchać czegoś o doskonałości. My, smoki, zawsze się tym interesowałyśmy. Albo nie, poczekaj - o działaniu i skutku. A może raczej o nietrwałości? Lub coś o pustce...? Tak, pustka jest przepełniona mnogością pytań... Albo nie, poczekaj - jest też coś takiego...

- Widzę, że bardzo interesuje cię Nauka - wtrącił wreszcie uczeń. I pomyślał, że powinien jednak mieć przy sobie aparat fotograficzny.

- O, nawet "interesuje"? - smok spojrzał zdziwiony. - To już nie sprawiam wrażenia, że się nudzę i zawracam głowę przechodzącym?

I miał rację. Wedle swego mniemania oczywiście.

 

 

JUŻ SIĘ ZMIERZCHA...

 

singing Leżeli w wilgotniejącym stogu na jakiejś zagubionej polance, otuleni śpiworami i dodatkowo jeszcze dużymi plastykowymi workami. Targane przez pół drogi przydały się dopiero teraz. Gustowny, czarny kolor przypominał o ich raczej specyficznym pochodzeniu. Ale były nie do zdarcia. Dokładnie tak, jak ich zapewniał pracujący na patologii znajomy.

- Nigdy bym w to nie uwierzył, gdyby mi ktoś powiedział, że w takie coś sam się będę jeszcze zawijał - mruknął starszy a jego worek zaszeleścił sucho i głośno. - Ale, jak to mówią, kto umrze dziś, będzie miał z tym spokój jutro...

- Mój Nauczyciel - odszeleściło nieco filozoficznie z drugiego worka - zawsze mówił, że nie jest ważne, w co wierzysz, ale co praktykujesz...

- Raczej - jakie są efekty tej praktyki....

- Nie - drugi worek nie miał zamiaru rezygnować z postulatu bezwzględnej wierności słowu Nauki. - Co praktykujesz. Dokładnie. Tak powiedział. Wiedział, co mówi. Wyjaśnił nam to. Nie jest ważne, w co wierzysz, ale co praktykujesz.

Nie ruszali tego tematy przez cała drogę. Mijane cerkiewki wzbudzały w nich taki sam zachwyt. Ale zakreślany nożem na spodzie chleba znak krzyża przypominał im raczej o głodzie. “ - Ten pana kolega” - powiedziała jedna z gospodyń, od której kupowali mleko - “to cały czas z różańcem...”. “A bo on się tak zawsze dokładnie modli...” - mruknął konfidencjonalnie, rad, że do niedzieli daleko i że nie trzeba będzie tłumaczyć, dlaczego obaj nie pójdą ze wszystkimi do kościoła. Ale teraz, w tym narastającym deszczu i ciemnościach, które zaskoczyły ich, kiedy postanowili zejść ze szlaku i pójść na skróty w kierunku widocznego jeszcze jakiś czas temu wzniesienia Chryszczatej...

- Która godzina? - zapytał tamten.

- Erat autem fere hora sexta - odparł nie patrząc na zegarek.

- To znaczy?

- Że jest szósta, o ile w tej ćmie mogę coś wypatrzeć.

- To wiem, ale ten kawałek to był z czego? To całe erat autem i tak dalej?

- Z Pisma świętego, jak myślę. A przynajmniej z jakiegoś fragmentu pasyjnego. Rozumiesz? Pan Jezus, śmierć na krzyżu. I tak dalej.

- To akurat wiem - wysapało z drugiego worka.

- Niemożliwe - odburknął. - Wiesz, kto to był chociaż?

- Wiem. Nauczyciel, o dużym stopniu urzeczywistnienia. Ceniony w niektórych tradycjach bardziej.

- Dużo wiesz. Ciekawe skąd...

- Nasz Nauczyciel tak mówił.

- A ja sądziłem, że coś ci tam jednak zostało z tych lekcji religii? Chodziłeś, prawda? Byłeś ochrzczony? Komunia? Bierzmowanie? I ministrantura, jak dobrze pamiętam?

- Ochocho - zaśmiało się w drugim worku. - Każdy może się umoczyć wbrew swojej woli. Na szczęście w porę spotkałem swojego Nauczyciela.

- Aha. I tak umoczyłeś się w coś innego?

- Nikt mnie w nic nie umoczył. Najzwyczajniej w świecie szukałem. Tu mi nie pasowało, tu mi nie pasowało. A tu - tak. I teraz jestem po prostu u siebie.

- Bardzo ładnie. Ale to znaczy tylko tyle, że jednak zrezygnowałeś z tego, co cię przez tych ileś pokoleń ulepiło...

- Z niczego nie zrezygnowałem. Po prostu - widzę to teraz inaczej - prawdziwiej. I potrafię nazwać w dodatku tych wszystkich, którzy byli przede mną. Dawniej nie miałem takiej możliwości... A ty potrafisz? Ja mogę wymienić wszystkich moich nauczycieli, cała linię, aż do tego, który był na początku. Jeżeli nie znam któregoś imienia, to tylko dlatego, iż ten ktoś tak sobie życzył... Powtarzam tę listę przynajmniej raz dziennie. Z pamięci. A ty?

Słychać było tylko nieprzerwany szum deszczu. Zaciągnęło się na długie padanie i na długie siedzenie w przemakającym stogu. I cisza stawała się coraz bardziej niezręczna. Wreszcie z szeleszczącego worka dobiegło pojednawcze:

- No, nie przejmuj się. W końcu Jezus też przez jakiś czas przebywał w tybetańskim klasztorze...

- Musiał wobec tego żyć ładnych kilkaset lat.... - odmruknął.

- Co mówisz?

- Nic. Powinniśmy już spać, jeżeli chcemy jutro złapać ten pierwszy pekaes przez Bystre...

 

 

DROGA DROGI

 

nirvana Było już koło południa, kiedy autobus rozkraczył się między zabudowaniami. Kierowca pokiwał głową - to potrwa, niestety. Poszli więc od chałupy do chałupy, żeby popytać o jakąś okazję, ale szybko przekonali się, że jednak będą problemy z dotarciem do Ośrodka o niekłopotliwej dla oczekujących na nich porze. Wyciągnęli więc spokojnie drewniane paciorki, ale w tej samej chwili nadbiegł wiecznie gdzieś się gubiący najmłodszy:

- Tam - machnął ręką. - Tamten gość. Tam pod drzewem. Chodźcie tylko posłuchać.

Podeszli, postali, wreszcie usiedli pośród wcześniej przybyłych. Baby karmiły dzieci, ktoś tam odsypiał najwyraźniej przebalowaną noc. A opowieści były takie sobie. Znali lepsze. Po jakimś czasie z pobliskiego domu wyszła kobieta, postawiła przed opowiadającym miskę z jedzeniem i pozbawionym jakiegokolwiek szacunku ruchem wetknęła mu do ręki łyżkę. Ludzie powstawali i rozeszli się po chałupach. Kobieta usiadła nieco dalej i nie zwracała uwagi na pasażerów autobusu. Mężczyzna pod drzewem jadł powoli.

- Nie chcę ci przeszkadzać - najmłodszy najwyraźniej nie wytrzymał - ale jakoś z twoich opowieści nie wynika, kto mógł być twoim nauczycielem i jaką szkołę reprezentował...

Człowiek z miską sprawiał wrażenie, jakby nie zrozumiał mówiącego. Speszony mruknął najpierw coś niewyraźnie, potem machnął ręką i zaczął jeść szybciej.

- Musiałeś przynajmniej wiele podróżować - powiedział ten średni i uśmiechnął się z całą życzliwością.

- Och, podróże... - człowiek nareszcie zaskoczył. - Tak, podróże... Nie. Nigdy. Po prostu nie złożyło się jakoś. Świat poza tą wioską musi być bardzo ciekawy, ale kiedy próbuję zapytać o to kogokolwiek, to ten przeważnie zbywa mnie byle czym...

- No, w każdym razie, jak na kogoś, kto niewiele podróżował i niewiele miał okazji nauczenia się czegokolwiek od innych - najstarszy spróbował nadać tej rozmowie jakiś mniej kłopotliwy charakter - to wyobraźnię masz całkiem, całkiem...

- O, z tym jest właśnie u mnie najgorzej - człowiek spod drzewa smętnie pokiwał głową. - Jako tako umiem jeszcze opowiadać o tym, co sam widziałem. Ale spod tego drzewa widać niewiele. Na wymyślanie nowych opowieści nie ma zupełnie czasu. Ci ludzie siedzą przy mnie od świtu do świtu, nawet podczas takiej przerwy na posiłek nie dają mi spokoju.

- No, cóż. Widać wszystkim wam to odpowiada - rzekł najstarszy. - Ale to nie nasz problem.

- Myślę, że oni nawet nie wiedzą, jak to wszystko wygląda - mężczyzna najwyraźniej chciał sobie pogadać. - I myślę, że ich to po prostu nie obchodzi. I chyba już nawet na mnie nie zwracają najmniejszej uwagi... Tylko im tego nie powtarzajcie, proszę! Przestaliby mnie karmić, a nie sądzę, żebym znalazł gdzieś teraz jakąś inną pracę! - i komicznie żałosnym ruchem przygarnął do siebie pustą już miskę. - Ale gdybyś mógł mnie pouczyć, jak sobie z tym wszystkim poradzić...

- Skoro o to prosisz - odrzekł najstarszy. - Pamiętaj, najcenniejszym darem jest dar nauczania. Źle jest więc mówić o czymś, na czym się nie znasz. Oszukujesz tych ludzi, którzy ci zaufali i tylko przyczyniasz się do zwiększenia ich pomieszania. Bierzesz w ten sposób na siebie konsekwencje ich błędów i zamykasz sam przed sobą drogę do prawdziwego poznania. Musisz po prostu zaczekać na swojego nauczyciela. Zjawi się on jednak dopiero wtedy, kiedy ty sam będziesz gotów. A nie wydaje mi się, żeby to prędko ...

Podszedł kierowca i powiedział, że mogą już ruszać. Pożegnali się i odjechali pachnącym nagrzanym skajem autobusem.

Najmłodszy kręcił się i wiercił, aż w końcu wyksztusił:

- Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby was do niego zaciągnąć... No, może zrobiłem to z babskiej ciekawości... Ale przynajmniej było się z czego pośmiać... Tak sądzę - dodał już po cichu.

Drzewo stało nieporuszone. Ludzie powychodzili z domów i znowu siedli w jego cieniu. Mężczyzna spoglądał na drogę i na ledwo widoczny na niej pojazd. Milczał. Trwało to długo, ale nikomu się nie śpieszyło.

- Ta opowieść jest najstarszą, jaką znam - człowiek uśmiechnął się wreszcie i dotknął dłonią ziemi. - Było już koło południa, kiedy autobus rozkraczył się pomiędzy zabudowaniami. Kierowca pokiwał głową - to potrwa, niestety. Poszli więc od chałupy do chałupy, żeby popytać o jakąś okazję...

 

 

BOSKIE OKO

 

Odesławszy samochód do warsztatu Nauczyciel wyraził wolę, aby uczeń odwiózł go tramwajem do hotelu. Mieli więc jechać razem z ludźmi, którym obca była mądrość Nauki. I uczeń nagle dostrzegł w tym bezmiar miłującego współczucia, jakim Nauczyciel mimo wszystko obdarzał jednak te skazane na wieczne przebywanie w kole cierpień i nieświadome swej prawdziwej natury biedne istoty. Przepełniła go taka niewysłowiona wdzięczność, że najchętniej objąłby kolana swego Mistrza, ale obawa, iż gest ten mógłby nie spotkać się z właściwym zrozumieniem pozostałych, ograniczył się jedynie do dyskretnego otarcia oczu i wyrażenia swego wzruszenia pełnym oddania dobrze wyważonym pytaniem:

- Czyż Przewodnicy w mądrości swojej nie ograniczyli ilości świętych tekstów na temat wrodzonej natury buddy po to, aby wszelkie czujące istoty mogły wreszcie dostąpić oświecenia i wyzwolić się z uciążliwości samsary?

- Masz rację - odparł Nauczyciel, dostrzegając w pytaniu ucznia zapowiedź interesującej rozmowy.

- Klasyczne jednak teksty przez wielu są traktowane jako historyczne i martwe - uczeń samym już tylko spojrzeniem dał do zrozumienia, iż tego akurat poglądu on właśnie nie podziela - i z pewnością nie tylko im wielce mogą pomóc takie przykłady, które ukazują wiecznie żywą obecność Nauki w naszym codziennym życiu.

Uczeń wyrecytował to prawie jednym tchem i przez moment poczuł obawę, iż Nauczyciel mógłby w jego przemowie doszukać się niewyraźnej krytyki poglądów niektórych członków ich małej społeczności. Z drugiej strony jednak bardzo mu zależało na tym, aby ten niespodziewany dar wspólnej podróży połączyć z możliwością otrzymania dodatkowych nauk.

- Z pewnością masz rację - powiedział po chwili Nauczyciel. - Obecne czasy nie różnią się jednak wiele pod tym względem od tych, w których Budda Siakjamuni wprawiał w ruch koło Nauki. Lotos jest nadal lotosem, błoto - błotem, miód - miodem. A ludzie tak samo nie dostrzegają bogactwa pośród wyrzucanych na śmietniska rzeczy, chociaż niejednokrotnie grzebią w nich całymi dniami.

- Jakżeż mogą doświadczać bezpośrednich pożytków z posiadania natury Oświeconego, skoro nie czynią niczego w celu usunięcia tych zaciemnień! - zawołał wręcz uczeń. - Jakimże cudownym darem jest to, iż wolno nam przebywać w bliskości tych, którzy udzielają nauk, umożliwiających takie usunięcie - dodał już ciszej, starając się, aby głośno wyrażone spontaniczne uczucie szczęścia nie wprawiło Nauczyciela w zakłopotanie i nie naraziło go jednocześnie na pozbawione zrozumienia istoty tej właśnie chwili spojrzenia osób, którym światło Nauki było obce.

- Błędne postrzeganie rzeczywistości sprawia niejednokrotnie, iż lgniemy do rzeczy tak, jakby miały one realny byt. Tymczasem są one tylko złudną manifestacją, o czym mówiłem wam niejednokrotnie. Twoje zachowanie dowodzi, iż ufasz Nauce i angażujesz się w praktykę bez lenistwa. Myślę, że możesz osiągnąć oświecenie jeszcze w tym żywocie - o ile nadal będziesz pilny.

- Staram się - wymamrotał skromnie uczeń. - Przyznaję, iż początki praktyki były dla mnie nadzwyczaj trudne. Teraz jednak coraz częściej doświadczam licznych jej dobrodziejstw i boję się aż pomyśleć, jak wyglądać by mogło moje życie, gdybym w odpowiedniej chwili nie spotkał przewodnika...

- Gdy uczeń jest gotowy - zjawia się nauczyciel. Ale to znaczy też, że kiedy pojawia się uczeń - to i nauczyciel musi być gotowy... Istotne jest tu współodczuwanie. To, co nas zbliża do innych istot czujących.... Bez względu na tradycję, jaką im narzucono - Nauczyciel pokiwał głową ze smutkiem, ale jednocześnie wyczuwało się, iż smutek ten przenikała na wskroś nadzieja i wiara, że i pozostali kiedyś odkryją w sobie potrzebę zgłębiania Nauki.

- W jakimże błędzie pozostają ci, którym wystarcza jedynie okazywanie innym miłości i współczucia - zaryzykował uczeń. - Mówi się o miłości bliźniego, o życzliwości, pomocy... A czegoż to doświadczaliśmy?

- Jeżeli Nauka oznaczałaby jedynie miłującą dobroć i współczucie, to bylibyśmy nadal chrześcijanami - Nauczyciel mrugnął porozumiewawczo. - Oczywiście, nie ma nic złego w byciu chrześcijaninem czy nawet rzymskim katolikiem. Zwłaszcza tu, w tym kraju. Ale w odróżnieniu od innych my praktykujemy zrozumienie pustej natury zjawisk, wszelkich istot, wszelkich zjawisk. I jednocześnie będąc tego świadomymi rozwijamy w sobie dobroć i współczucie... Praktykujemy pustkę i współczucie jednocześnie. A ponadto stosujemy nasze metody, które przyśpieszają przecież znacznie osiągnięcie tego Ostatecznego Stanu.

- Tak - wyszeptał uczeń. - To, co niepojęte i niewyobrażalne, to, co bezjaźniowe i manifestujące się zarazem w każdej złudnej drobinie naszej egzystencji, to wszystko stało się moim udziałem i stawia przede mną zadanie urzeczywistnienia...

Gdzieś w głębi tramwaju rozpoczęła się ostra wymiana zdań pomiędzy kontrolerem i jakąś babinką. I zaraz przyłączyli się do tego inni jadący. Zaczęło się robić nieprzyjemnie.

- Oto przykład - powiedział Nauczyciel - jak trudno jest jednak poza Nauką praktykować rzecz tak prostą, jak uważność. A dla nas uważność jest jak bilet, który trzeba po prostu mieć, żeby dojechać do celu...

- Tak też uczynię - szepnął uczeń.

I zaczął dyskretnie przepychać się w kierunku automatu.

 

 

SIŁĄ WOLI

 

kolo - Nie mam czasu, żeby nabierać dystansu do tego, co piszę - warknął. Zgarnął rozłożone na stole papiery, włożył do teczki i wyraźnie dał do zrozumienia, że całą rozmowę uważa za zakończoną.

- Czy swojemu Lamie też tak odpowiadasz? - zapytał gospodarz.

- Nie rozumiem - burknął.

Tamten powolutku sięgnął po herbatę, wypił trochę, spojrzał na gościa i powiedział:

- Wszystkiego kilka wymęczonych stron. Nie uważasz, że to trochę mało, jak na pięć lat pisania? Jeżeli sobie nie dajesz rady - zrezygnuj. A przynajmniej nie mów, że coś robisz, kiedy nie potrafisz nawet dotrzymać żadnego z podanych przez siebie terminów. Czy ty się w ogóle kiedykolwiek za to zabierzesz?

- Najwcześniej za dwa tygodnie. Wcześniej nie mogę, bo przyjeżdżają moi Nauczyciele.

- I co będziesz z nimi teraz praktykował? Obowiązkowość, dotrzymywanie słowa czy szacunek dla tych, którzy uczą ciebie czegokolwiek? Nie uważasz, że to właśnie tu jest twoja praktyka uważności?

*

- A jednak się przyjęło - Nauczyciel spojrzał z uznaniem na drzewo.

- Z początku było marnie - powiedział gospodarz. - Zwykła pietrucha była od niego większa. Ale jakoś się w końcu zabrało.

- Jest i tak duże. Tam u siebie to sporo czasu im zajmie zanim wyrosną wyżej kolan. Na okrągło - wiatr i śnieg, śnieg i wiatr. A to tutaj ma luksusowe warunki. Może nawet aż za bardzo. Chyba powinno mieć już pierwsze szyszki - Nauczyciel powąchał zielone igiełki. - Czuje się bezpieczne, nie śpieszy mu się do przedłużenia gatunku. Rośnie i rośnie. Może mu się i tak należy. Za poprzednie żywoty...

Robiło się już zimno. Weszli do domu. Pili herbatę, pomrukiwał w głośnikach saksofon i gdyby nie przesuwające się w palcach Nauczyciela drewniane paciorki można byłoby pomyśleć, że przez tych kilkanaście lat nic się nie zmieniło. Gadali o znajomych, o dzieciach znajomych i wydało się im zabawne, że za jakiś czas będą tak samo rozmawiać o dzieciach tych dzieci.

- Kiedy do nas wrócisz? - zapytał Nauczyciel.

- Nigdzie nie byłem, znikąd nie odchodziłem, dlaczego miałbym gdziekolwiek wracać? - odpowiedział ten drugi. - Jestem gdzie jestem. Kropka.

- Posiedzenie z nami dobrze by ci zrobiło. Tak na wszelki wypadek. Kilka starych rzeczy byś sobie przypomniał, kilku nowych byś się nauczył. Parę osób jeszcze ciebie pamięta i czeka. A i ty sam mógłbyś jeszcze kogoś czegoś nauczyć...

- Zwłaszcza to ostatnie byłoby zabawne - mruknął gospodarz.

- O - stara piosenka, dawno tego nie słyszałem - zaśmiał się Nauczyciel. - Coś na wątrobie? Wiesz, że perfekcjonizm nie popłaca i tylko krok stąd do wrzodów żołądka? Co się dzieje?

- Sam powiedziałeś - stara piosenka. Wielki mecz dharma budżetowa i dharma prawdziwa nadal nie rozstrzygnięty.

- Nie żartuj - Nauczyciel przyjrzał się uważnie swojemu gospodarzowi. - Czy chcesz powiedzieć, że mały Dordże nadal wytrwale studiuje? No, no... Kiedy go ostatnio widziałem sprawiał wrażenie inteligenta z dyplomem i to takiego urzeczywistnionego po sam czubek nosa...

- I tak daleko też sięga to jego urzeczywistnienie - westchnął gospodarz. - A czy jest może, rebe, jakieś błogosławieństwo na takie urzeczywistnienie?

- Ależ tak, tak... Na wszystko jest błogosławieństwo - odparł tamten ze śmiechem. - W takiej Anatewce to mieli nawet błogosławieństwo na cara... A kiedy nie ma błogosławieństwa to zawsze znajdzie się przynajmniej jakaś opowieść...

Spojrzał na widoczne za oknem drzewo.

- Czy pod drzewem tysiąca opowieści nie znajdziemy takiej, która będzie pasowała do tej sytuacji...? Chyba coś mam... Pewien skorpion chciał się dostać na drugą stronę strumienia. Poprosił pływającą obok żabę, żeby przewiozła go na swoim grzbiecie. "Nie ma głupich" - powiedziała żaba - "twój kolec już niejednego wyprawił na tamten świat". "Ale ja się zmieniłem. Siłą woli. Uwierz mi" - odparł skorpion. I tak długo przekonywał żabę, że ta się w końcu zgodziła. Kiedy już byli na drugim brzegu nie wytrzymał i zadał cios. "Daruj" - powiedział do żaby - "nic nie poradzę, taką mam już naturę..."

- Czy chcesz powiedzieć, że lepiej byłoby dla żaby gdyby urodziła się żółwiem? A przynajmniej omijała podejrzanych jegomości, którzy nie odróżniają rzeczywistości od urzeczywistnienia?

- Żaba ma swoje problemy i skorpion ma swoje. Nikt jednak nie powiedział, że w tej opowieści to akurat ty jesteś tą żabą...