Michał Błażejewski

Tolkien "po polsku" i nie tylko.

Ani się obejrzymy, jak za paręnaście lat minie pół wieku od pierwszego wydania polskiego przekładu "Hobbita". Wynika z tego, iż do pełnoletności dochodzi właśnie drugie pokolenie Polaków, dla których - przynajmniej teoretycznie - Tolkien w naszym kraju istniał "od zawsze". W ciągu ostatnich lat zmieniło się bez wątpienia polskie "myślenie o Tolkienie". I nie chodzi tutaj o ciekawie rozwijający się ruch fanowski tylko. Również i poza kręgiem wtajemniczonych obraz Tolkiena ulegał stopniowej i dość radykalnej przemianie. Z autora bajki dla dzieci stał się kreatorem świata fantasy, dostrzeżono w jego biografii także elementy nowe - niektórzy ze zdziwieniem dowiedzieli się, iż był on profesorem brytyjskich uniwersytetów, nie tylko poczytnym pisarzem. Ostatnio "odkryto" Tolkiena jako teoretyka baśni. Ta dość pokrętna droga polskich odkryć daje się wytłumaczyć opublikowaniem kolejnych przekładów (odpowiada też chyba i "pozapolskim" etapom poznawania twórcy i jego książek).

Pisanie w takiej sytuacji "ogólnie o Tolkienie" - w dodatku na stronie WWW - jest zabiegiem ryzykownym. Czytelnik wyspecjalizowany, w dodatku zaangażowany emocjonalnie, posiada znacznie więcej informacji o przedmiocie swego zainteresowania aniżeli stojący zawsze z boku badacz. Ponadto nawet najobszerniejsze i najskrupulatniejsze opracowanie zawsze będzie pozostawiało uczucie niedosytu u osób dobrze znających Tolkiena, natomiast osoby miłujące innych pisarzy i inne książki z pewnością nie zostaną przekonane i odrzucą tekst z głębokim niesmakiem, iż znowu jacyś "tolkieniści" wypisują te same bzdury, zamiast zająć się czymś sensownym, na przykład takim....(wpisać nazwisko ulubionego pisarza).

Parokrotnie pisałem o Tolkienie. Dwa pierwsze teksty ukazały się w latach 1985-1986 w "Gwaihirze", biuletynie Sekcji Tolkienowskiej Śląskiego Klubu Fantastyki. Potem były teksty w zastępującym ten biuletyn "Gwaihirzęciu" - tu od listopada 1990 do października 1993 prawie co miesiąc ukazywało się moje omówienie biografii Tolkiena, będące właściwie przekładem książki Carpentera, nazywanym jednak ze względu na brak praw autorskich i na dość częste dodatkowe komentarze "opracowaniem" . Do wydania przymierzało się Wydawnictwo "Alfa" - tak przynajmniej informował o tym biuletyn w czerwcu 1995. W każdym razie wydanie klubowe cieszyło się dużym zainteresowaniem. Tuż po biografii tłumaczyłem esej o baśniach - On Fairy-Stories . Pierwszy fragment ukazał się w listopadzie 1993 roku. Po kilku odcinkach schowałem przekład do szuflady - oficjalna wersja była bowiem już w zapowiedziach wydawniczych. W kwietniu 1993 roku ukazała się natomiast moja książka J. R. R. Tolkien - Powiernik Pieśni, wydana przez gdański Phantom Press. Ta publikacja miała dość zabawną przeszłość. Parę razy namawiałem Andrzeja Kowalskiego do przygotowania antologii polskich tekstów o Tolkienie. Redakcja ówczesnego miesięcznika Literatura na Świecie była także zainteresowana przygotowaniem numeru tolkienowskiego. Gromadziłem więc różnego rodzaju materiały, notatki, przekłady. Ale nic z tego jakoś nie wychodziło. Tuż przed Wielkanocą 1991 roku, Wioletta Leszczyńska, wtedy redaktor Phantom Pressu, zaproponowała mi tłumaczenie Niedokończonych opowieści Tolkiena. Termin był naglący - wrzesień 1991. Nie miałem jednak czasu, siedziałem po uszy w książce o stereotypach Ziemiomorza. Zaproponowałem natomiast napisanie komentarza-posłowia i poprosiłem Andrzeja Kowalskiego o znalezienie kompetentnych tłumaczy w Sekcji Tolkienowskiej. Wioletta Leszczyńska z kolei zaproponowała opublikowanie przekładu biografii Carpentera, które to tłumaczenie znała we fragmentach z czasu swoich studiów, kiedy prowadziłem monograficzne zajęcia "z Tolkiena". Ale przekład też nie był jeszcze gotowy. Stanęło więc na tym, że publikacji Opowieści towarzyszyć będzie jakaś mała, poręczna książeczka o Tolkienie. Bez przypisów, bibliografii i całej naukowej aparatury. Tekst po paru miesiącach był gotowy. Szczęśliwie udało się przekonać wydawcę, że odbiorcą książki niekoniecznie musi być siedmioletnie dziecko, szczęśliwie udało się też ukryć w jednym z rozdziałów najpełniejszą (nadal!) "polską bibliografię z komentarzami" wydanych na świecie książek Tolkiena i o Tolkienie. Wymawiając się brakiem czasu (pracujący w Phantomie Artur Kawiński namawiał mnie na napisanie komentarza do cyklu LeGuin o Ziemiomorzu) zabrałem się za swoje inne prace. Pod koniec roku okazało się, że są problemy z tłumaczami, opłacony już przekład wywędrował w kierunku innego wydawcy a więc i sens publikacji książeczki o Tolkienie odsunął się w równie mglistą przeszłość. W 1992 jednak Phantom powrócił do sprawy wydania książki. Ukazała się ona wiosną 1993 roku. Do Andrzeja Kowalskiego, który bohatersko wziął na siebie ciężar ochrony autora przed czytelnikami, przychodziło sporo listów. Najciekawsze trafiały potem do mnie. Latem 1993 w audycji III Programu Polskiego Radia zapowiadano pojawienie się... pierwszej polskiej książki o Tolkienie. Chodziło jednak o antologię Profesora Jakuba Z. Lichańskiego J. R. R. Tolkien - Recepcja polska, która ukazała się dopiero trzy lata później (1996) i pozostawiła nas raczej z uczuciem niedosytu. Na szczęście praca Beaty Iwickiej, napisana na seminarium Profesor Anny Martuszewskiej (UG), obroniona z początkiem 1995 roku, została wydana przez Gdański Klub Fantastyki niemal równocześnie z antologią Lichańskiego i można ją potraktować jako bardziej kompetentny przewodnik. Fragment rozdziału umieściłem za wiedzą i zgodą Autorki na tej samej stronie. Wiosną 1999 roku Pani Iwona Borawska z Radia Gdańsk w swoim autorskim cyklu Ludzie Księgi przygotowała dwie godzinne audycje o Tolkienie i trzy podobne o C. S. Lewisie. Brałem udział w nagraniach tych programów i uzyskałem zgodę Autorki na umieszczenie spisanych z taśmy tekstów w Simbelmynë Tomka Gubały i Ryśka Derdzińskiego, co - mam nadzieję - niebawem nastąpi i będzie kontynuacją już naszej wcześniej rozpoczętej współpracy.

W międzyczasie pojawiła się moja strona w internecie. I niejako z obowiązku zagościł na niej Tolkien. Z zamierzenia skromna strona musiała teraz rozrosnąć się do nieco większych rozmiarów - tego chcieli odwiedzający stronę, rozczarowani trochę tym, że nie ma tutaj wielu poszukiwanych informacji. A podobno autorstwo Powiernika Pieśni zobowiązywało mnie do czegoś większego. Pomyślałem też, że należy się osobna strona C. S. Lewisowi - i w setną rocznicę jego urodzin taką stronę przygotowałem.

Do tłumaczonych czy napisanych przeze mnie tekstów nawiązują często inne strony (część adresów można odnaleźć i na mojej stronie). Tu chciałbym wykorzystać teksty, które były publikowane w trudniej dostępnych wydawnictwach (SFINKS 1995 nr 3 s. 3-9), rozszerzając je o te uwagi, których nigdzie do tej pory nie publikowałem. Tolkieniści mogą także sięgnąć do wywiadu, który pojawił się najpierw w drukowanej wersji Simbelmynë a teraz dostępny jest w wersji internetowej.

•

Z całą świadomością niedoskonałości prezentowanego tutaj tekstu zacznijmy od przedstawienia sylwetki pisarza.

Urodził się 5 stycznia 1892 roku w Bloemfontein w Południowej Afryce, w historycznej Oranii. Ojciec Tolkiena kierował tam oddziałem banku. Można powiedzieć, iż rodzice pisarza przenieśli się z Anglii do Afryki "za chlebem" po prostu, W 1895 roku Mabel Tolkien odpłynęła z synami - Johnem Ronaldem Reuelem i Hilarym Arthurem Reuelem - do rodziców w Birmingham. Jej mąż pozostał w Afryce w celu uporządkowania spraw i zmarł tam na początku 1896 roku.

Wdowa wychowywała synów w warunkach raczej trudnych. Starała się

im zapewnić możliwie najlepsze szkoły i solidne wychowanie. Ciężkie przejścia skłoniły ją do szukania pociechy w kościele katolickim, co nie zostało dobrze przyjęte przez jej własną rodzinę i rodzinę jej męża. Matce zawdzięczał przyszły pisarz również szczególny, emocjonalny stosunek do religii. Dużą pomocą służył rodzinie Francis Xavier Morgan, duchowny Oratorium w Birmingham. Jego opieka okazała się szczególnie cenna w czasie choroby Mabel. Mabel Tolkien zmarła na cukrzycę w 1904 roku, wyznaczając na opiekuna swych synów Ojca Morgana. Opiekował się on nimi aż do uzyskania przez nich pełnoletności. Dzięki dość rygorystycznej opiece duchownego Tolkienowi udało się ukończyć szkołę i uzyskać prawo studiowania w Oxfordzie. Młodzieńczy romans ze starszą o trzy lata Edith Bratt (późniejszą żoną Tolkiena) mógł skomplikować trochę studencką karierę bohatera - mimo wybitnych uzdolnień językowych opuścił się on nieco w nauce i stypendium uzyskał dopiero za drugim podejściem,

Studia - początkowo filologia klasyczna, później angielska - wydawały się spełniać jego marzenia i dobrze przygotowały go do pracy na uczelni. Przed ukończeniem nauk przeżył jeszcze dramatyczny i istotny dla uformowania poglądu na życie okres służby wojskowej w czasie I wojny światowej. Był na froncie we Francji, tam też zginęło jego dwóch serdecznych przyjaciół ze szkolnego Klubu Herbacianego - R. Q. Gilson i G. B. Smith.

Przed wyjazdem na front Tolkien uporządkował swoje życie prywatne - poślubił Edith w marcu 1916 roku. Potem były okopy nad Sommą i częste pobyty Tolkiena w szpitalach. Nawroty gorączki okopowej w pewnym sensie uratowały mu życie - w tym czasie większość żołnierzy z jego oddziału zginęła lub trafiła do niemieckich obozów.

Okres rekonwalescencji sfinalizował istniejące już wcześniej literacko-językoznawcze próby Tolkiena, "Od zawsze" interesowało go kreowanie sztucznych języków i wymyślanie dla nich sensownego uzasadnienia. Pobyt w szpitalu, przeżycia frontowe, świadomość moralnego obowiązku wobec poległych przyjaciół - to wszystko skłoniło go do stworzenia pierwszych opowieści, które później złożą się na "Silmarillion",

Po zakończeniu wojny Tolkien pracuje początkowo w Oxfordzie w redakcji "New English Dictionary", następnie - jest niezależnym wykładowcą jednego z żeńskich kolegiów. W 1920 roku przenosi się na uniwersytet w Leeds i pracuje tu do 1925 roku. Tutaj rozpoczyna się jego kariera naukowa - zostaje w 1924 roku profesorem, jednym z najmłodszych w brytyjskim szkolnictwie. Rok później wraca do Oxfordu i właściwie tu już będzie przybywał do końca swego zawodowego życia.

Życie profesora brytyjskiej wyższej uczelni obraca się w kręgu utartych raczej schematów. Praca dydaktyczna, praca naukowa, książki, rodzina, czasami jakieś hobby w granicach normy, niekiedy życie towarzyskie - ujęte w ramy klubów, przyjacielskich spotkań z kolegami z wydziału. Życie Tolkiena wyglądało podobnie - może tylko większą rolę odgrywało tu życie klubowe, służące bardzo często jako forma i miejsce prezentacji własnych, pozanaukowych osiągnięć.

Tolkien miał trzech synów i córkę - Johna Francisa Reuela, Michaela Hilary'ego Reuela, Christophera Reuela i Priscillę. Wymienienie zaś wszystkich jego bliższych i dalszych znajomych zajęłoby już więcej miejsca. Najważniejszym z nich - poza przyjaciółmi z okresu szkoły w Birmingham - był bez wątpienia Clive Staples Lewis, z którym łączyło go wykonywanie zawodu (obaj pracowali na uczelni), podobny stosunek do świata, wyrażający się m. in. poprzez ich twórczość literacką i zamiłowanie do pełnego intelektualnych dyskusji życia klubowego. Różniło ich też parę rzeczy - byli ponadto wyrazistymi i wymykającymi się wszelkim próbom definicji osobowościami. Ich znajomość przechodziła różne okresy - ale z pewnością dla obu była czymś cennym.

Miejscem takich "uczonych zabaw" był jeden z pubów, w którym spotykała się grupa "The Inklings" (pub nie był jedynym miejscem spotkań tej grupy, ale może wymienienie go na pierwszym miejscu podziała i na innych inspirująco). Tutaj odbywały się pierwsze-czytania fragmentów "Hobbita". Opowieść została stworzona na użytek synów Tolkiena, szybko jednak wywędrowała z dziecięcego pokoju i z domowej "dobranocki" stała się opowieścią rozbawiającą poważnych naukowców. O tej historii dowiedzieli się również wydawcy i po jakimś czasie - 21 września 1937 roku - książka ukazała się drukiem. Przysporzyła ona autorowi sławy - ale głównie poza środowiskami naukowymi. Zaczęła być czytana, wznawiana i wiele osób uważało, że powinna też otrzymać swój ciąg dalszy.

Tolkien chciał opublikować raczej te materiały, które nie miały charakteru bajki dla dzieci - cały czas przygotowywał teksty, które w jego założeniach miały być taką "mitologią dla Brytyjczyków". Wydawców jednak interesował "nowy Hobbit".

W czasie pracy nad kontynuacją przygód hobbitów okazało się jednak, iż pomiędzy światem niziołków i światem wielkich opowieści nie ma właściwie żadnej różnicy. To jeden ląd, jeden czas, ci sami bohaterowie, te same prawdy i niepokoje - opowieści różniły się jedynie językiem i słuchaczem, dla którego były przeznaczone. Słuchaczem - albowiem pomimo zapisania ich na kartkach papieru były przede wszystkim żywym opowiadaniem, kreowanym w obecności zafascynowanych uczestników jakiegoś spotkania.

Prace nad książką trwały bardzo długo - po drodze Tolkien przygotował wykład-esej o "Beowulfie" i drugi - o baśniach (przynajmniej tak potocznie i bez większych nieporozumień można określić przedmiot tego ostatniego opracowania). W obu tych tekstach wyraził swój pogląd na temat mitu i baśni - a wypowiadał się nie tylko jako badacz i czytelnik. Mówił także jako pisarz, twórca zdumiewającej mitologii, która dopiero po wojnie mogła częściowo odsłonić swoje oblicze w trzech tomach "Władcy Pierścieni". "Władca" zaczął ukazywać się w połowie 1954 roku. Czytelnicy otrzymali ostatni ton jesienią 1955 roku. Wśród przyczyn opóźnienia były z pewnością perypetie związane z wydawcami a także - pedanteria samego autora, który długo nie chciał wypuścić maszynopisu z ręki i do ostatniej chwili dokonywał poprawek i udoskonaleń.

Sukces książki, zainteresowanie innymi tekstami Tolkiena, cały wielki i trwający nadal ruch wokół autora i jego świata - wszystko to zostało już opisane wielokrotnie i stale może być uzupełniane. Osobom z branży tego tłumaczyć nie trzeba, osobom spoza - po prostu tego wytłumaczyć się nie da. Chyba, że przejdą do tej pierwszej kategorii i staną się "sami z siebie" - ekspertami.

Książki zmieniły życie Tolkiena, z poważnego naukowca stał się obiektem prawdziwego kultu. Przyjmował to z humorem, chociaż wiek i uciążliwość dowodów sympatii mogły mu się dawać we znaki. Sława i pieniądza przyszły na tyle wcześnie, iż mógł się nimi jeszcze cieszyć, i na tyle późno, że mógł się temu wszystkiemu przyglądać z pobłażliwością charakterystyczną dla wieku dojrzałego. Nie oznacza to wcale, iż nie zaznał trosk - w 1963 roku zmarł C. S, Lewis, ubywało także jego rówieśników na uczelni. Znosił tego typu pożegnania bardzo źle - wydany w 1967 roku "Kowal z Podlesia Większego" jest poetyckim zapisem refleksji człowieka przeczuwającego nadchodzące osamotnienie,

W 1966 roku Tolkienowie obchodzili swoje złote gody. W 1968 przenieśli się do Bournemouth, jakby wymyślonej dla zamożnych emerytów miejscowości udającej kontynentalny kurort. Przemieszkali tu do śmierci Edith - zmarła 29 listopada 1971 roku, Tolkien wrócił do Oxfordu i tutaj — korzystając z gościnności uczelni - mieszkał już do końca swego życia. Porządkował notatki, spotykał się ze znajomymi i rodziną, cieszył dowodami uznania - otrzymał kilka doktoratów honorowych, w tym macierzystego uniwersytetu, a także Order Imperium Brytyjskiego. Ceniono w nim wielkiego badacza, odważnego reformatora szkolnictwa, ale być może przede wszystkim - twórcę świata, do którego nie tylko Brytyjczycy czują sympatię. Zmarł 2 września 1973 roku. Pochowano go obok żony na cmentarzu katolickim w Oxfordzie.

•

Utwory literackie Tolkiena przetłumaczono na bardzo wiele języków. Być może znane są one rzeczywiście w każdym zakątku świata. Bibliografie prac Tolkiena i o Tolkienie nie są cienkie, to często dość grube tomy. Po śmierci Tolkiena ukazało się znacznie więcej jego tekstów literackich aniżeli za jego życia. Syn Christopher opublikował w 1977 roku " Silmarillion". Od 1980 ukazują się dalsze opracowania zachowanej spuścizny pisarza. Część z nich jest dostępna i w polskich tłumaczeniach.

Uwagi o funkcjonowaniu tekstów Tolkiena wśród czytelników wypadałoby uzupełnić w tym miejscu drobną refleksją. O Tolkienie pisze się bardzo duże, także i u nas możemy zauważyć wiele ciekawych publikacji. Co różni to "nie nasze" i "nasze" badanie twórczości autora "Władcy"? Otóż przypomina to trochę krążenie bardzo szlachetnej nauki w kraju leżącym gdzieś na Dachu Świata. Z natury swojej jest to kraj poprzecinany licznymi dolinami, często gęsto pozbawionymi możliwości kontaktu ze sobą. Wszędzie też mieszkają ludzie, którzy z wielkim szacunkiem podchodzą do tekstów kanonicznych (czytaj - tekstów Tolkiena). Z namaszczeniem dokonuje się porównań pomiędzy tłumaczeniami różnych translatorów, pisze własne komentarze, bada, głosi, upowszechnia. I jednocześnie od czasu do czasu odkrywa, że w sąsiedniej dolinie te same teksty czci się również, uczy ich na pamięć, tępi wszelkie odstępstwa od kanonu i... nieco inaczej interpretuje. I tu już jest problem - wspomnienie, iż w innej sekcie (pardon!) jest możliwość takiego odmiennego odczytania jakiejś litery wywołuje wielkie poruszenie. Stosy nie płoną - okolice to bowiem ubogie w drzewo - aliści magiczne sztylety fruwają w powietrzu, palce łączą się w tajemne a skuteczne konfiguracje, niebiosa dudnią na potwierdzenie, iż odszczepieńcy zasłużyli na odrodzenie się na poziomie pratchawca. I absolutnie nic z tego nie wynika. Przynajmniej dla osób postronnych. Każda natomiast dolinka ma swojego "papieża" i kolejkę inkarnacji żądnych samodoskonalenia, jakby od tego automatycznie zmniejszyć miała się liczba głodnych duchów. Głodnych oczywiście wglądu w istotę Tolkienowskiego świata.

Tolkien "po polsku" wymagałby ustosunkowania się do kilku spraw. Po pierwsze - zebrania porządnej bibliografii tekstów napisanych u nas przez naszych autorów. Po drugie - przygotowania jakiejś pierwszej i nie roszczącej sobie prawa do kanoniczności antologii iluś tam najsensowniejszych tekstów. Po czwarte - upublicznienia dyskusji na temat przekładów tekstów samego Tolkiena. Jeżeli jest coś źle, coś z konieczności czy złej woli przekłamane - pokazać to palcem. I opublikować - przynajmniej fragmenty - własne propozycje odczytań i przekładów. Po piąte - pewnego wyjaśnienia wymaga sprawa metodologii badawczych. Niech każdy odpowiada za swoją - a nie za przypisywaną mu przez jakiegoś nawet najżyczliwszego osobnika. Niech decyduje efektywność wykorzystania metodologicznych kluczy, ich umiejętność otwierania tekstu. Niech samo napomknięcie, iż gdzieś ktoś zastosował coś innego (nawet głupiego i zupełnie nieprzydatnego) nie będzie okazją do zwoływania krucjaty. Po szóste - niech nasi wydawcy zauważą, iż bardzo by nam dobrze zrobiło przetłumaczenie kilku sensownych opracowań obcojęzycznych (pierwsze lepsze - chociażby T. A. Shippeya "The Road to Middle Earth", zapowiadane już któryś sezon), może wtedy skończy się zaczynanie tekstów od Adama i Ewy, i od opracowań o charakterze podstawowym nie będzie się wymagało wszystkoizmu - od analizy prasumeryjskich mitów do kwarków, od dokładnego wyjaśnienia staroegipskich koncepcji na temat związków świata dźwiękowego z kosmosem w kontekście muzyki Ainurów po zawiłości Ricoeurowskiej fabularyzacji zachowań symbolicznych i tak dalej. Zwłaszcza, że tego typu pretensje mają charakter autotelicznych dowartościowań i kończą się na osobach samych autorów. Na wszystkie propozycje jest miejsce - trzeba tylko przekonać wydawców do swojej koncepcji. Po siódme wreszcie - niech tych tekstów będzie więcej, także i tych, do których odwołuje się sam Tolkien, niech będzie można znaleźć dobre wydania legend Arturiańskich, islandzkich sag, starogermańskich opowieści i tak dalej...

A teraz krótko i bez roszczenia sobie prawa do kompletności wywodu " co mamy, czego możemy się spodziewać". Z pewnością mamy sporą ilość osób lubiących i znających dobrze Tolkiena. Część z nich grupuje się wokół różnych inicjatyw zorganizowanych - klubów, sekcji, wydawnictw (nie tylko "po kumotersku" wspomnę tylko Sekcję Tolkienowską Śląskiego Klubu Fantastyki z publikacjami, wśród których miesięcznik "Gwaihirzę" jest już w tej chwili periodykiem godnym najwyższych pochwał - a przynajmniej był, dopóki spod skrzydeł Andrzeja Kowalskiego "nie pofrunął" do Warszawy - jest jednak nadzieja w Symbelmynë i w pomyśle reaktywowania "starszego" Gwaihira). Powstają prace magisterskie, coś tam mówi się o doktoratach, niektóre uczelnie mają "Tolkiena" w programach zajęć. Z tego kręgu też dochodzą głosy o planowanych publikacjach tekstów pomocniczych.

Nadal nie mamy opublikowanej bibliografii tekstów o Tolkienie, tekstów napisanych i wydanych "po polsku". Dotarcie do nich jest trudne, zwłaszcza, że część ukazała się w pismach bardzo efemerycznych. Nadal nie mamy sensownej antologii, chyba, że ktoś ją sam sobie domowym sposobem spreparował - wycinki, xero, oprawa itp. Co nie jest trudne - ale funkcjonuje w mikroskopijnych ilościach. Przydałoby się też coś na kształt informatora gdzie, kto i w jaki sposób osobom zainteresowanym może udostępnić teksty podstawowe i opracowania. Najbardziej przedsiębiorczy dotrą i do bibliotek, i do wydawców na Zachodzie, zgoda, tym z mniejszymi możliwościami też jednak coś się należy, przynajmniej na początek.

Podstawowy kanon tekstów Tolkiena jest dostępny w oficjalnych tłumaczeniach i w legalnych wydaniach. Pozostałe teksty, także opracowania, funkcjonują w starszych i nowszych edycjach klubowych. Także coraz częściej w internecie. Przekłady Marii Skibniewskiej ("Hobbit", "Władca Pierścieni", "Rudy Dżil i jego pies", "Kowal z Podlesia Większego" i "Silmarillion") weszły do czytelniczego obiegu i nowym tłumaczom tego kanonu bardzo trudno będzie zaproponować coś na ich miejsce. Nie są doskonałe, zgoda, dobrze się jednak czytają. Ewentualne korekty można chyba opublikować w jakimś suplemencie czy ogólnie dostępnym komentarzu. Byłoby te także bardzo "Tolkienowskie", autor przecież lubił porównywać różne wersje "odczytań" jakiegoś tekstu.

Z pozostałymi tłumaczeniami jest już bardzo różnie. "Listy świętego Mikołaja" przekonują nas głównie rysunkami i osobistym tonem ich nadawcy. Tę książkę się głównie ogląda i traktuje jako coś osobistego. Gorzej jest już z przekładami tekstów poetyckich. Tolkien nie był najgenialniejszym poetą - wypominali mu to jego najbliżsi. Nie można jednak robić z niego grafomana - a czegoś takiego dokonano w tłumaczeniu "Mythopoei". Ogólnie Tolkien "poetycki" ma jakoś mniej szczęścia do tłumaczy. "Przygody Toma Bombadila" (chociażby w "Tolkien dzieciom" 1994 - ale nie tylko) trochę rozczarowują - także tych, którzy oryginału angielskiego nie znają. A przecież przekłady - przynajmniej filologiczne - pojawiały się w różnych publikacjach klubowych i można było z nich skorzystać (chociażby po to, żeby uniknąć jakichś błędów). "Liść, dzieło Niggle'a" istnieje już w kilku oficjalnych tłumaczeniach i prawdopodobnie doczekamy się kolejnej nowej wersji. Wreszcie pojawiło się tłumaczenie --pełne i oficjalne -wykładu-eseju o baśniach. Wymagałoby minimalnych korekt - ale można je spokojnie umieścić obok tłumaczeń Skibniewskiej i powiedzieć, że spory kawał roboty został tu zrobiony i możemy w tym "temacie" aż tak nie grymasić.

Publikacja "Niedokończonych opowieści" może wzbudzać emocje. Czy pojawią się dalsze tłumaczenia przygotowanych przez Christophera Tolkiena archiwaliów? Czy odbierzemy je tak, jak czytelnicy anglojęzyczni? Czy uda się tłumaczom znaleźć ekwiwalent "polski" dla tych subtelności językowych, które rozgrzeszą fakt opublikowania kilkunastu tomów "Historii Śródziemia", których uroda polega nie na fabule i łatwo uchwytnych zmianach wątków, postaci itp. a na pokazaniu całego warsztatu pisarza, który szuka, dobiera, wreszcie szlifuje poszczególne słowa? Jeżeli tłumacz tego nie potrafi nam przekazać, jeżeli wydawca o tym zapomni, jeżeli poligrafia to na dodatek skopie - to będzie to szansa stracona i już nie do odrobienia. No i mamy wreszcie przekłady dwóch biografii Tolkiena. Niestety, czasami dalekich od ideału (także translatorskiego - ale miło było zauważyć, że tytułu Goblin Feet fachowcy nie tłumaczą już jako Stopy Goblinów...).

Pamiętajmy o pracach obcych, które mogłyby nam nie tylko trochę pomóc. Część już przetłumaczono i wydano (ciekawa "zielona seria" Ambera) - ale wolałbym zobaczyć je po prostu przygotowane lepiej (atlas jest stanowczo za drogi - jak na kieszeń młodych czytelników i trochę "twórczo" skopany pod względem edytorskim). Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne przekłady będą już przygotowywane solidniej - opłaca się wydawać po prostu dobrze. Złe tłumaczenie nie sprzeda się, osoby "wyspecjalizowane" sięgną po oryginały, czytelnik "polskojęzyczny" może dać się nabrać tylko raz. Potem - w najgorszym wypadku - po prostu "da sobie z Tolkienem spokój". Chyba, że trafi na jakąś zaskakującą obniżkę cen książek, które jeszcze miesiąc wcześniej odstraszały swoją wysokością potencjalnego nabywcę....

Czy w naszych fascynacjach pojawią się te elementy, które tak ubarwiają życie miłośników Tolkiena w tzw. szerokim świecie? Różnego rodzaju gadżety, koszulki, figurki, nagrania, filmy, notesiki i kto tam jeszcze wie co? Być może tak - są już niebrzydkie i raczej drogie kalendarze - wolałbym jednak nie zaczynać od jakichś plastykowych koszmarków - bo przecież i takie gdzieś w świecie robią. Więc może temu "polskiemu Tolkienowi" dać możliwość zachowania tej spontaniczności i nieformalności, jaka towarzyszyła nam do tej pory? Mniej komercji, mniej gonienia za zyskiem - więcej prywatności, bezpośredniości? Więcej takiego intymnego kontaktu z jego tekstami? Tyle lat obecności Tolkiena w naszym kraju przyniosło nam sporo radości. Może warto z tego wyprowadzić jakieś nadzieje i obietnice na nadchodzące lata? Przeszłość miewaliśmy sympatyczną, zadbajmy - więc o równie sympatyczną przyszłość.

I obyśmy z humorem znieśli kolejne filmy "według Tolkiena"...

Michał Błażejewski

 
wstecz